Prawdę mówiąc - nie wiem,
czego spodziewałem się po lekturze najbardziej psiej książki ostatnich lat. To
wbrew rozsądkowi – przecież ja wolę koty!
A jednak jakaś siła (wyższa lub niższa) wzbudziła we mnie chęć i ciekawość. Tak
też Był sobie pies Williama Bruce’a
Camerona trafił w moje ręce i począł siać zamęt w mojej prokociej głowie… Niewiarygodne!
Bailey to uroczy kundel, który po serii
niefortunnych zdarzeń odchodzi z tego świata. Ku swemu zdziwieniu odradza się
ponownie jako złotowłosy szczeniaczek i trafia w ręce ośmioletniego Ethana.
Wkrótce stają się nierozłącznymi przyjaciółmi a Bailey dożywa szczęśliwej
starości u boku chłopca w poczuciu, że spełnił swoje powołanie. Jednak jego
misja dopiero się zaczyna…
Dawno,
dawno temu – a by stosownie podkreślić, jak bardzo dawno temu to było, powiem,
że chodzi o minione tysiąclecie – poznałem inną historię o niewiarygodnym
psiaku. Myślę, że spora część mojego pokolenia (i nie tylko) słyszała o Lampo.
Lampo to prawdziwy pies, który stał się później bohaterem opowiadania Romana
Pisarskiego, O psie, który jeździł
koleją. Czytałem tę książkę niezliczoną ilość razy i do tej pory pozostała
jedną z ukochanych lektur mojego dzieciństwa. Dziś z wielkim zaskoczeniem i
niedowierzaniem mogę powiedzieć, że znalazłem coś jeszcze lepszego!
Był sobie pies – o, zgrozo! – uwiódł
mnie już pierwszymi słowami. Historia opowiedziana z punktu widzenia psiaka
okazała się niezwykle zabawna i pouczająca (teraz już wiem, co myśli pies,
którego uczy się załatwiać na zewnątrz!). Do tego bogata osobowość tego psiaka,
jego prosta natura i nieskomplikowana osobowość – to wprost urzekające.
Dodajmy do tego nietuzinkową opowieść, który rozgrywa się na przełomie kilku
żywotów naszego bohatera. A bohater ów każdy żywot przeżywa w innej skórze i w
zupełnie różnych warunkach. To pozwala poznać naprawdę wiele scenariuszy, jakie
w życiu czekają na psiaka, łącznie z tymi najgorszymi i najbardziej dołującymi.
Nie sposób odmówić książce Camerona olbrzymiego uroku i bukietu wzruszeń oraz
potężnej dawki śmiechu. Ewidentnie jednak, to nie rozbawianie czytelnika jest
najważniejszą cechą tej powieści, lecz uwrażliwienie na los stworzenia, które
na ogół jest zależne od nas. Autor pokazuje, jak bezlitosną istotą może być
człowiek i jak bolesne mogą być jego wybory dla czworonoga. Prezentując
nieskomplikowaną naturę zwierzęcia, pokazuje, że to człowiek stoi za wszystkim,
co je spotyka.
A to niesie ze sobą ciężar – w pewnym momencie przestaje być zabawnie i jest po
prostu smutno. Jako czytelnik z ciężkim sercem pokonywałem kolejne stronice,
kibicując nieszczęsnemu psiakowi pragnącemu jedynie miłości. I nawet złośliwe
uwagi rzucane pod adresem kotów (a z tych nasz bohater słynie – zresztą jego
filozoficzna natura nakazuje mu analizować żywoty różnych stworzeń) nie
sprawiły, bym lubił go mniej (na szczęście to nie mój pies i nie w moim garażu
zrobił istny rozpierdziel).
To fantastycznie napisana, cudownie prostym językiem, opowieść, która porusza i
wciąga nie pozwalając przewidzieć, jak skończy się cała ta historia. Każdy
żywot przynosi wiele różnych scenariuszy - możemy jedynie mieć nadzieję, że ten
końcowy pozwoli nam odetchnąć z ulgą.
Jestem zafascynowany tą książką. Autor miał na nią świetny pomysł i doskonale
go zrealizował. Kreacja psiaka, któremu dane jest przeżyć wiele żywotów, a
każdy tak różny od innych, to mistrzostwo świata. A narracja z jego perspektywy
to czysty geniusz. Wspaniała, ciepła historia – i co mogę potwierdzić na swoim
przykładzie – nie tylko dla psiarzy.
Muszę przeczytać!
OdpowiedzUsuńhttp://przykawiepisane.blogspot.com/