Załóżmy, że trzy stulecia temu znalazłby się utalentowany
uczony, który zdołałby skonstruować mechanicznego człowieka. Doskonałą maszynę
zaprogramowaną do tego, by służyć swojemu stwórcy w każdym możliwym aspekcie.
Jak wyglądałby nasz dzisiejszy świat, gdyby doszło do takiego precedensu?
Na to pytanie stara się odpowiedzieć Ian Tregillis w pierwszym tomie Wojen alchemicznych – Mechanicznym. Pytanie tylko, czy tak
znaczne zamieszanie w historii świata da się skutecznie i wiarygodnie przelać
na papier. Jak wiadomo, skutki mieszania w historii mogą być tragiczne w
skutkach.
Zaraz po tym, jak naukowiec i zegarmistrz
Christiaan Huygens stworzył w XVII wieku pierwszego Klakiera, Holandia powołała
do życia mechaniczną armię. Nie trzeba było długo czekać, żeby legion
mosiężnych piechurów pomaszerował na Westminster. Królestwo Niderlandów stało
się supermocarstwem dzierżącym niepodzielną władzę w Europie.
Trzy stulecia później
stan rzeczy nadal się utrzymuje. Jedynie Francja zawzięcie broni swoich
przekonań, że każdy powinien mieć prawo do wolności, niezależnie czy zbudowany
jest z ciała, czy mosiądzu. Po dziesięcioleciach zawieruchy wojennej Holandii i
Francji udało się osiągnąć kruchy rozejm.
Ale jeden zuchwały
Klakier o imieniu Jax nie może już dłużej znieść geas – niewolniczych więzi ze
swoimi panami. Jak tylko nadarzy się okazja, wyciągnie mechaniczną rękę po
wolność, a konsekwencje jego ucieczki zatrząsną fundamentami Mosiężnego Tronu.
Moje czytaczowe serce drżało z przejęcia na myśl o tej książce.
Alternatywna wizja świata, alternatywna historia… Trudno utrzymać myśli w
ryzach i zatrzymać je, nim rozpłyną się po mózgu. Jak wyglądałby świat bez
Hitlera i dwóch wojen światowych? Jak wyglądałaby dziś nasza codzienność, gdyby
nie dziesięciolecia zniewolenia?
Długo mógłbym rozwodzić się nad tymi tematami, a Mechaniczny Tregillisa skutecznie popycha moje myśli właśnie w
takich kierunkach, prezentując wizję świata zupełnie innego, niż ten, który
znam. No dobra, w książce mowa o Europie z 1926 roku (czyli niekoniecznie znany
mi odcinek czasu i tożsamy z moją rzeczywistością), natomiast od samego
początku widzę, co autor chce przekazać (tudzież zdebilniałem po dawno temu zdanej
maturze i na chama staram się wykoncypować, co autor miał na myśli).
Tregillis prezentuje świat, który zdaje się stać w miejscu. Powstanie
supermocarstwa i brak jakiegokolwiek zagrożenia dla jego potęgi, wyraźnie
zahamowały rozwój. Tu pojawia się pierwsza refleksja na temat tego, co popycha
w kierunku rozwoju: wojna i nieustanny strach przed obcymi oraz dążenie do
tego, by stać się potęgą. Człowiek nie budowałby twierdz, wiedząc że jest
wszechmocny i nikt nie zdoła go pokonać. Myślę, że Mechaniczny prezentuje właśnie taką wizję świata – świata, w którym
potęga nie rozwija się. Bo po co? Nie ma z kim konkurować, nie ma kogo się
obawiać. Cały świat leży u jej stóp.
Podwalinami Mechanicznego jest walka
o wolność i niepodległość. Zarówno polityczną czy geograficzną, jak i mentalną.
Ten ostatni punkt tyczy się w głównej mierze samych mechanicznych – bo
odpowiedź na pytanie, czy są oni maszynami czy ludźmi, wcale nie jest taka
jednoznaczna. I tutaj autor rozwija skrzydła, rozkminiając czym jest dusza i
jak bardzo jest ona zależna od wolnej woli?
Oczywiście, taka historia to nie pierwszyzna – bywali już tacy, którzy
poruszali podobne zagadnienia. Mnie nad wyraz mocno, Mechaniczny przywodził na myśl Ja,
robot. Obawiam się, że chwilami podobieństwa były zbyt mocno zauważalne, na
czym lekko cierpiała powieść Amerykanina. Niemniej, patrząc na ogół, opowieść
niewiele na tym straciła.
Więcej strat przypisałbym, natomiast, stosunkowo ciężkiemu stylowi i
ślamazarnemu rozwijaniu się fabuły. W Mechanicznym
wszystko zdaje się bardzo powolne. Poza myślami. Te krążą jak szalone, a
nieustanne refleksje nierzadko hamują rozwój fabuły i czynią książkę jeszcze
ciężej przyswajalną. Tu i ówdzie stylizowany język jest poprzetykany kłującymi
w oczy wiązankami. Myślę, że takich kompozycji wulgaryzmów, jakie
niejednokrotnie znajdziemy na stronicach pierwszego tomu Wojen alchemicznych, nie powstydziłaby się brutalna gangsterska
powieść. Czy książka na tym zyskuje? Nie bardzo. Akurat do tej książki
przekleństwa nie bardzo mi pasowały.
Opowieść poznajemy z perspektywy trojga bohaterów: klakiera Jaxa, pastora
Vissera oraz Berenice. Różni ludzie,
różne charaktery, różne motywacje. I szkoda tylko, że w zasadzie wszyscy grają
do jednej bramki. Brakuje tu trochę głębszego wejrzenia w sposób myślenia tych drugich. Ale nie narzekam, ponieważ
same postaci są naprawdę dobrze wykreowane. Moim faworytem jest bez wątpienia
pastor Visser, który stanowi centrum duchowe tej książki, a jego osoba kładzie
jeszcze mocniejszy nacisk na istotę duszy czy wolnej woli. Że też jego musiało
być w Mechanicznym najmniej, ech!
Całość książki trzyma się kupy i jest logiczna. Bywa nawet i zaskakująca,
aczkolwiek główna nić fabularna pozostaje stosunkowo prosta. Nie ma co liczyć
na epokowe odkrycia czy zwalające z nóg nagłe zwroty akcji. Zwroty akcji
pojawiają się, ale zdają się być z daleka sygnalizowane. Niektóre punkty fabuły
wręcz domagają się ich.
Podsumowując: mam dylemat. I ten dylemat potwornie mnie gryzie i mi uwiera. Nie
mogę powiedzieć, by Mechaniczny był
kiepską czy średnią książką. To w istocie dobra historia, ale chcąc odkryć owe dobro w niej oraz wszystkie jej zalety,
trzeba się solidnie przemęczyć i przekopać przez tonę słów, które są jak worki
z piaskiem. Dobra fabuła, nieźli bohaterowie, ciekawy pomysł. Ale wykonanie –
choć staranne i przemyślane - nie zachęca do dalszego zagłębiania się w tę
historię. Osobiście poprzestanę na pierwszym tomie.
Obejrzyj też:
0 komentarze:
Prześlij komentarz